Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   93   —

Zmierzchło, posłał chłopca raz jeszcze ku rzece, ale nadzwyczaj prędko przybiegł napowrót zadyszany oznajmując, że obijanik pański już przybijający widać było. Kasper chciał być wspaniałomyślnym; mógł młode małżeństwo przyjąć, jakby o niém nie wiedział i nie spodziewał się niczego; ale kazał pozapalać świece, wdział surdut, bo w spencerze, z powodu jego formy, kobiet nie wypadało przyjmować, krzyknął o samowar i stanął w ganku.
Tu trzeba go było widzieć w postawie zarazem smutnéj i tragicznéj, z powagą bezmyślnie co chwila zażywającego tabakę, wyciągającego już i tak aż nadto powyciągane kołnierzyki i monologującego z sobą pocichu.
Z góry miał cały program postępowania obmyślony, postanowił być kamiennie milczącym, zimnym, pilnować służby i dawne serdeczne, poufałe stosunki zerwać całkowicie.
Patrzył na wrota, w ciemnościach poruszało się coś, zbliżając ku dworowi. Był to Mondygiord, ale sam jeden, kobiety z nim żadnéj. Szedł dosyć raźnym krokiem, jak za dawnych czasów, gdy sobie z Pińska powracał rad, że się pod swój dach dostanie.
Kasper oczom nie wierzył, ale stanowczo — nikogo z nim nie było.
Wstyd i niepokój ogarnął starego sługę. Co to znaczyć miało? Omyliłże się! a obrączki?
Przybitym był tak, że gdy p. Paweł zbliżył się