Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   92   —

sobie — zobaczymy zresztą co to za baba, kto wie, może nie tak straszny djabeł jak go malują...
Ku wieczorowi poszedł po pokojach się rozpatrzeć, w lichtarze kazał pooprawiać świece i pokłaść profitki, zakadził smołką i łupinkami od jabłek, samowar chłopcu natychmiast dał do oczyszczenia. Spełniał to z jakąś malancholią, jakby swą ostatnią posługę dawnemu panu, którego serce mu miano odebrać.
Gorzkie refleksye przychodziły i teraz dopiero idąc po tropie do źródła rzeczy, dotarł do wniosku, iż wszystkiéj téj biedy przyczyną nie był, jako żywo rejent, ale ów chłopiec znaleziony pod karczmą.
— Chciał nas pan Bóg dotknąć, ot jaki znalazł sposób!
Tego dnia już prawie napewno się spodziewał przybycia p. Pawła i do późna czuwał, napróżno. Mondygierd nie przybył.
— Mięso na lodzie — mówił Kasper w duchu — ale poczekawszy w gębę go wziąć nie będzie można. Dobrze mu tak! niech je śmierdzące. Nie było się żenić.
Następnego dnia, całe Boże dwadzieścia cztery godzin chodził niespokojny, nie mogąc przysiąść, cztery razy chłopca na brzeg rzeki posyłał czy nie widać. Jak nie było, tak nie było.
— Gody sobie sprawiają — mruczał — nie chce mu się do domu! Pewno! tu ściany wiarołomstwo wyrzucać będą.