Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

do niego, nie umiał się nawet odezwać. W tem Mondygierd zawołał.
— Cóż to u ciebie illuminacya? czy sfiksowałeś? we wszystkich oknach się świeci! A to po co?
— Pan że mówił, że z gośćmi przyjedzie — rzekł Kasper wpatrując się w niego.
— Ja? mówiłem, że z gośćmi — wybąknął, wchodząc stary kawaler — ja?
Weszli razem do bawialnego pokoju, tu dopiero twarzy p. Pawła mógł się przypatrzeć Kasper. Była mocno zmieniona, spokojna fizys starego kawalera nosiła na sobie ślady, jakky przebytéj walki i radości tłumionéj z odniesionego zwycięstwa. Patrząc po swoim dworku uśmiechał się dziwnie, zacierał ręce, zdawał się używać téj wygody i ciszy, jaką tu zastał.
Kasper panu Bogu dziękując, że się na strachu skończyło, o nic już nawet nie pytał.
Późniéj dopiero wyjaśniły się rzeczy, ale głośno o tém nie lubił mówić pan Paweł.
Dzień ślubu był naznaczony, uprzedzając go jednak, bo miał wiele jeszcze pokupek do zrobienia i rzeczy do przygotowania, Mondygierd wcześniéj nieco przybył do Pińska. W drodze napastowały go myśli tak dziwne, iż co miał być nadzwyczaj szczęśliwym, czuł się utrapionym niewymownie. Teraz, gdy już przychodziło wyrzec nieodwołalne słowo i zapisać się do bractwa noszącego złote jarzmo małżeńskie, wszystkie dawne uprzedzenia