Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kto inny z takiej butelki jednej zrobiłby dobrych pięćdziesiąt... ale ja wiem, że to nie pańska rzecz.
Moroz głową potrząsnął...
— Podskarbi będzie stał... przyjdą wesela pańskie, rozejdzie się po parę butelek...
I znowu zniżając głos — dodał, uśmiechając się dziwnie:
— Na pańskie weselisko, do Bóg doczekać, ofiaruję z powinszowaniem dwie butelki... gratis...
Pan Maksym wstał, pożegnali się, wyszedł. Myślał długo o rozmowie, ale naostatek ją sobie wytłumaczył tem, że kupiec znając jego rozległe stosunki, użył go jako reklamy dla swego starego wina.
Utkwiła mu przecie w myśli ta młoda, piękna, bogata wdówka... o której ani on, ani nikt z towarzystwa męskiego, ani żaden z domów przyzwoitszych, dotąd nie wiedział... Była to dla niego zagadka...
Właśnie, jakby umyślnie na jej rozwiązanie, zjawił mu się z Bazaru, wychodzący o kiju, hrabia Stanisław Starża. Poznał go z daleka pan Maksym, a że rad był i popisać się z wszechstronną wiedzą, i coś się od niego dowiedzieć, przywitał go z wielkiem uszanowaniem i serdecznością, do której bardzo mała znajomość niedostatecznie upoważniała.
Starża był trochę zdziwiony poufałością, ale zbliżywszy się, poczuł zapach węgierskiego wina i poniekąd ją sobie wytłumaczył.