Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce, choć im może nie uległ, uczuć się musiał nieco zachwianym we własnym poglądzie, albo przynajmniej przestać go uważać za wyłączny i jedynie prawdziwy — każdy coś w tem towarzystwie tracił a może coś nabywał. Zmiany te przychodziły powolnie, objawiały się coraz bojaźliwszem występowaniem z wyrokami, milczeniem ostrożnem, wreszcie tolerancyą, jaka w początku wcale się niepraktykowała.
Jak w zdaniach i pojęciach, tak w zrozumieniu i prowadzeniu życia, różnili się mieszkańcy Polski. Przybysze z za kordonu w ogóle starali się bardzo o to, aby zamożnością, państwem, zbytkiem, błysczeć i imponować — obejście się ich z ludźmi klas uboższych zdradzało, że niedawno dopiero poczęli odwykać od sprzedawania człowieka i frymarku duszami. Galicyanie, przy ścisłej oszczędności domowej, lubili się także pokazać i postawić, ale tylko strojem ekscentrycznym, elegancyą, skorupką zewnętrzną, salonową, arystokratyczną ogładą. I oni, i Poznańczycy mówili nieustannie o pracy organicznej, ale mimo to próżnowali w najlepsze... pracowicie rozprawiając o tem, coby robić należało...
Praca organiczna, jako biegun przeciwny rewolucyi... wychodziła nieustannie na plac... snać jednak bliższego jej określenia nikt dotąd nie dał, a każdy spychał obowiązek ten na bliźniego, sam nie czując się ku temu powołanym.
Stara emigracya (szczątki!), młode tułactwo, wreszcie nieokreślonego pochodzenia żywioły pol-