Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skie mieszały się tu razem, — począwszy od rzadkich i fenomenalnych, jak archeologiczne zabytki, mierosławczyków i socyalistów-demokratów, aż do pobożnych, posłusznych ale niewzruszonych w zasadach — ultramontanów.
Trudno bo inaczej nazwać członków tej spójnej części narodu, która w nieograniczonej uległości Kościołowi szuka podpory i ratunku dla świata, kraju i siebie... tuli się pod dach świątyni i wyrzeka własnej woli.
Wyrzucać choćby ultra-katolikom ich katolicyzm — byłoby toż samo, co im mieć za złe, że Polakami zostali. Polska dopóty jest sobą, dopóki katolicka; — ale tradycye narodu jasne, widoczne, czytelne w dziejach, dowodzą, że katolicyzm nasz polski nigdy tym oślepłym, niewolniczych form katolicyzmem nie był — jaki inne zupełnie stosunki wyrobiły na Zachodzie.
Do takiego obcego nam ultra-katolicyzmu uciekli się — przetwarzając go na swój sposób u nas — wszyscy przeciwnicy rewolucyi, gwałtu, niepokoju, ludzie legalni, znękani wstrząśnieniami nieustannemi.
Jest to dziś więcej polityczny przytułek, przyległy do religijnej ściany, niż głębokie jakieś przekonanie.
Smutno to wyznać, tak jest przecie. Mała garstka idzie z zasadami, reszta — może z niezupełnie fałszywą rachubą.
W Austryi z takim katolicyzmem ostatecznym wytrwać i utrzymać się jest jeszcze możliwem, ale