Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów, mówże mi otwarcie, dziecko kochane a niewdzięczne — zawołała — mów, zaklinam, otwarcie... on ci nie jest już obojętnym? on ci się podobał? Ja powinnam to wiedzieć, abym postąpiła stosownie... od tego zależy wszystko...
Ale Hersylia, spuściwszy oczy, zamilkła, milczenie było wymowne, matka łatwo je mogła zrozumieć...
Poruszona, niespokojna, przebiegła parę razy po pokoju, łamiąc dłonie i trąc czoło...
— Zostańże w domu — rzekła — dopóki nie powrócę, ja natychmiast wyjść muszę... Jeżeli ojciec zechce o tem mówić z tobą, nie dawaj mu nic poznać po sobie, zaklinam cię... bądź obojętną, okaż się wyższą nad te drobnostki... Spuść się na mnie, wszystko będzie dobrze... Ja za pół godziny powrócę...
I raz jeszcze pocałowawszy ją w czoło, prezesowa zarzuciła szal na ramiona, zbiegła szybko ze schodów, potem powolniejszym krokiem poszła się przechadzać w stronę Kursalu, a w ciemnych parku alejach, widziano ją przesuwającą się parę razy w towarzystwie pana Wincentego Darnochy...
Na pozór nic się nie było zmieniło w sposobie życia osób, chwilowo zgromadzonych w Wiesbadenie, drobne jednak wypadki, zaledwie dojrzane gołem okiem, wielki wpływ wywarły na humory i stosunki...
Nie licząc już tego że każdy pojedyńczo ocierając się o zupełnie dla siebie nowych przekonań ludzi, słysząc zdania niezwykłe i dziwnie brzmią-