Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy prezes się narzucał, wysapał, nagderał, krzesła wszystkie porozpędzał i stoły powypychał do ścian, prezesowa spojrzała nań spokojnie, ruszając z lekka ramionami...
— No, ale cóż się stało tak strasznego, mój drogi — rzekła powoli. — Zastanów się tylko... Cośmy winni? U wód przyjmuje się wszystkich, młody człowiek bywał wszędzie, widzieliśmy go jak najlepiej z hrabiną Kaisersfeld... Hersylka mu ani nadziei nie zrobiła, ani słowa nie dała... To jest widoczna intryga...
Mój drogi... ty co tak wyborny masz instynkt, sąd tak trafny o ludziach, tyle doświadczenia... umysł tak przenikliwy — (był to plaster, włożony umyślnie na podrapaną miłość własną...) — sam przecie przyznałeś panu Wincentemu rzadkie przymioty i takt wielki... To nie jest ani typ, ani fizyognomia pierwszego lepszego intryganta, ani pospolitego człowieka... Cher ami! to nie może być syn oficyalisty! il y a de la race dans ce jeune homme...
Prezes złagodniał od plastra...
— To prawda... ale, cóż to dowodzi.. — rzekł — il peut avoir de la race sans avoir le nom... rozumiesz mnie...
— O! o! ale też i złośliwe plotki nic nie dowodzą — przerwała jejmość. — Przyznasz mi, że kogo poufale przyjmuje hrabina, temu i my naszych drzwi zamykać nie możemy... C’est un argument irrefutable...
— Uwaga bardzo trafna — rzekł, coraz mięknąc, Burski — ale zawsze te plotki... są rzeczą nieprzyjemną.