Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, prawię oklepane komplementa, gdy chciałbym coś znaleźć świeżego, nowego, silnego na wytłumaczenie mojej wdzięczności za tę dobroć anielską... za jej dla mnie wyrozumiałość. Szczęściem, żeś pani mi zostać kazała, bo nie wiem, jakbym był potrafił wyjechać... nie miałbym odwagi...
— Odwagi? — powtórzyła Ewelina... — na ten raz brak odwagi panu się przebacza, ale w innych wypadkach?
Mężczyzna powinien mieć odwagę olbrzymią, ogromną, mieć ją za siebie i za biedną, drżącą kobietę... Szczególniej, gdy kto jest, jak pan, zacnym i czystym... nietylko winien być odważnym, ale prawie zuchwałym... nadewszystko zaś otwartym i szczerym... Ja jestem tylko słabą kobietą, a widzi pan... jakem do zakłopotania was otwarta... prawdomówna... nic nie taję...
Pamiętaj to pan... proszę...
Wyrazy te były znaczące, zarumienili się oboje bardziej jeszcze... potem Ewelina, jakby dla odebrania zbytniej wagi swym słowom, zaczęła śmiać się i żartować... Moroz szedł zamyślony, ale z twarzy jego promieniało jakby z serca dobywające się szczęście. Powrót z przechadzki był weselszym i swobodniejszym, niż jej początek... W ulicy, jakby umyślnie czekający na nich, zdarzył się Starża, ażeby sami przez miasto nie powracali...


— Wiecie państwo wielką nowinę — zawołał śmiejąc się... — oto dwa aż podobno na raz skojarzą