Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, moją, moją, bo tu wszystko moje — zakrzyczał Dorszak — słyszysz ty, babo, milcz... Moje! jam tu pan, nie oni. Ich królowanie krótkie... nie dam im ztąd wywieźć nic.
Opamiętawszy się skończył mruczeniem, kilka razy spotkał wejrzenie kobiety i zamilkł. Złość całą w sobie stłumił.
Począł wołać Tatiany. Weszła owa otyła kobieta, ocierając się fartuchem.
— Słyszysz — rzekł — odziej mi się zaraz, weź owoców, miodu na talerz i nieś do Miecznikowej na górę. Ale żebyś mi oko miała na wszystko co robią, co na stole leży? Jeśli podsłuchasz co gadają, tem lepiej... rozumiesz? powracaj mi zaraz.
Tatiana znikła, bo jej poselstwo, za które mogła otrzymać podarek, było pożądanem. Dorszak wziął się do cybucha i fajki. Żona szyła w milczeniu. Nie spojrzał już nawet na nią.
Dobre pół godziny upłynęło, nim Tatiana, odziana od święta, w spódnicy z galonami, w chustce na głowie, w fartuchu białym, w koralach, stanęła znowu w progu. Dorszak się podniósł.
— A co? — zawołał.
Tatiana głową kiwać poczęła.
— Co ja tam widziała! — rzekła, ręką biorąc się za twarz — co ja tam widziała! Oni mnie się nie spodziewali, drzwi były odemknięte, aż wezdrgnęli gdym weszła. Zaraz pani dała mi dwa tynfy i odprawiła, ale mnie dosyć było rzucić okiem. A panie! paneczku! oni z sobą skarby świata tu przywieźli... pełne skrzynie złota.
— A co? — krzyknął Dorszak — a co? nie mówiłem... kroć sto tysięcy.
— Cicho! — podchwyciła żona.