Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w oknie wyszywała, poznała zaraz, iż mu się coś stać musiało. Zęby miał obnażone z pod warg podniesionych, oczy jakby z powiek wyskakiwały, ręce drżały.
— Złodzieje! — zawołał w progu — zbójcy.
I stanął.
— Kto? gdzie? — zapytała żona.
— A ta baba i ze swoim dworem przeklętym! Ho! nie głupia i nie darmo się tu wlekła. Teraz już wszystko wiem.
Choć nie zwykł się nigdy był przed żoną wynurzać, tym razem tak był poruszony, że się wstrzymać nie mógł. Chodził po izbie i mówił jakby sam do siebie:
— Doszli że tu był skarb zamurowany na zamku! Któż się tego mógł domyśleć. Przyszli jak po swoje i wydarli mi go. Tam, w lochu...
Żona podniosłszy oczy słuchała ciekawie.
— Gdzie? jak?
— Słyszę — mówił Dorszak — coś bije pod ziemią, wali, jakby mury tłukło. Chodziłem właśnie oglądać baszty i kurtyny, zazieram do lochu zkąd sztukanie dochodzi, a tam Nikita z tym młokosem mur łamią i dziurę wybijają...
— A zkąd-że wiesz, na co oni to robili?
— Zkąd! hm! Jam tu dawno o skarbie przez starostę zamurowanym słyszał, alem się śmiał jak z babskiej bajki, kat mógł się domyśleć... Miałem tyle lat czasu, mogłem wszystkie mury powybijać... ale kiedy komu nieszczęści się, to się już nie wiedzie w niczem...
Zaśmiał się dziko.
— Z przed nosa mi moją własność wydzierają.
— Twoją! — szydersko spytała żona.