Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działy jak wkute i bić je trzeba było, a łamać, aby otwór powiększyć... Nie obeszło się więc bez głuchego w mur pukania.
W piwnicy u góry, czego zrazu nie uważali było małe okno kraciaste, wychodzące na podwórze od kortyny...
Mało bardzo wpadało niem światła, jednak dało się czuć będącym we środku, że coś ten otwór zasłoniło...
Janasz podniósł głowę i ujrzał przylepioną do krat twarz czerwoną Dorszaka... Trącił Nikitę, który zaraz roboty zaprzestał...
Dorszak złapany na śpiegostwie, nie ustępował.
— Co W. mość tam robicie? zawołał z góry...
— Mamy tu co do schowania... rzekł Janasz, trzeba półkę do muru przybić.
— Chę? chę? rozśmiał się Podstarości, do schowania! chyba szukacie, czegoście nie zgubili...
I znikł z okna...
Była to przygoda nieszczęśliwa wielce. Nikitę zostawiwszy na dole, Janasz pobiegł sam, zmięszany wielce, do Miecznikowej.
— Stało się, rzekł wchodząc — czego przewidzieć nie było podobna...
— Co? skrzynka zabrana? rozśmiała się tem niezmięszana jejmość.
— Ledwie nie gorzej — zaczął Janasz. Skrzynka jest na swem miejscu, pełna czy pusta tego niewiem jeszcze, lecz Dorszak nas z góry przez okno podpatrzył, znać stukanie posłyszawszy.
— Jakbyśmy to u siebie w domu nie byli i swej własności nie odzyskiwali — zawołała p. Zboińska... Więc cóż? niema się co taić...
— Dobywać? spytał Janaszek...