Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To się rozumie, teraz już czynić tajemnicę, stokroć by było gorzej... wrócił więc Korczak do lochu... Zbiegając na dół, we drzwiach dolnych ujrzał stojącego Dorszaka, którego nie wpuszczono...
— Panie Korczak — krzyknął zagniewany Podstarości — czy to ja już za obcego i nieprzyjaciela jestem miany, że mi przystęp wzbroniony.
— A czegoż pan życzysz sobie?
— To piękne pytanie? jam gospodarz... chcę wnijść...
— Ale Miecznikowa w tej chwili widzieć się nie może...
— Ja też niechcę...
— Z kimże pan się widzieć pragnie? pytał Korczak.
— Z tem, co panowie na dole dobywacie — z uśmiechem wtrącił Dorszak.
Janasz ruszył ramionami.
— Niema tam nic ciekawego.
— Ja myślę przeciwnie, kiedy Miecznikowa aż tu jechała umyślnie, ażeby się temu zblizka przypatrzeć. Bo teraz przyjazd jej rozumiem.
Natrętny Dorszak stał we drzwiach.
— Nie rozumiem nic — odparł Janasz — a że czasu nie mam, przebaczysz mi waszmość.
To rzekłszy, począł wschodkami na dół się spuszczać, a Podstarości widząc, że nic nie utarguje, odszedł gniewny. Janasz zastał Nikitę uznojonego, wyłom w murze znaczny, a przez otwór widną już dosyć skrzynkę, a raczej kufer okuty, pyłem, pleśnią i pajęczynami okryty, którego żelaztwo rudą rdzą było osute. Nie zważając już na to, czy ich kto podpatruje czy nie, podstawiwszy cegły pod nogi, przystąpili oba do dźwignięcia skrzyni, lecz na