Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To, słyszę wychowanek i faworyt Miecznika, tęgi — ale tęgo, mosanie, chłop i pałka zdrowa i ręka silna.
Pokiwał głową, poprawił czapki.
— A waszmość, panie Sieniuta, na dereżniaczek do mojej baby.
— Bóg zapłać, ja też mam moje funkcye, dziękuję.
Dorszak się zakręcił — niespokojny. Mrok coraz silniejszy padał. Zapalono w zacisznych przymurkach pochodnie, a służba się ciągle krzątała. Podstarości zdawał się ich oczami liczyć, a usta mu się skrzywiły jakby na śmiech, gdy postrzegł broń i amunicye które z wozów znoszono na dół do wieży. Kiwał głową, potem krokiem powolnym, pociągnął na pierwsze podwórze. Miał już bramę przechodzić, gdy trafił właśnie na to, jak się z nią i ze staremi zawiasami mocowali ludzie, usiłując ją zamknąć. Nikita i Janasz stali przy tem. Dorszak się śmiać począł mocno i stanął.
— Cóż to jest? po co? na co? pół wieku się te wrota nie zamykały, jeszcze komu na kark się obalą i przybiją! Wrota są w pierwszym dziedzińcu, po cóż te?
Nikita nie odpowiedział nic. Janasz także, ludzie dalej swoje robili.
— Ale to boki zrywać! mówił Dorszak, co wam się śni? tu żadnego niebezpieczeństwa nie ma? po co śmiech z siebie robicie?
— A co wam to szkodzi? — odparł Janasz spokojnie.
Widząc że już tu ich nie przemoże — Podstarościc rzucił jakieś przekleństwo pół cicho i poszedł do mieszkania. Wszedł do izby drzwiami rzucając.