Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z uwielbieniem na to patrzę — wtrącił Przeor — ale proszę o jedno. Nie wierzycie mi, albo lekko bierzecie co mówię, raczcie ludzi spytać... niech powiedzą inni...
W tej chwili po czole się uderzył.
— Za pozwoleniem — dodał — właśniem w kościele widział szlachcica, którego brat u nas w nowiciacie jest, Sieniuta się zowie... Z tamtych bodaj stron jedzie... Jeśli go zastanę, poproszę go, żeby przyszedł zdać sprawę.
Ruszył się Przeor ku drzwiom i braciszkowi coś szepnąwszy do ucha, — wysłał go zaraz po Sieniutę.
Kilkanaście minut upłynęło, nim się drzwi otwarły znowu i szlachcica wprowadzono, który przedewszystkiem Przeora w rękę pocałował, a niedaleko od progu zajął miejsce.
Osobliwa to była figura, więcej do siodła stworzona, niż do piechoty... mały, nogi miał od jazdy pokrzywione, jak dwa kabłąki, ramiona niemal tej szerokości, ile wzrost trzymał wyżyny, na nich głowa wielka, podgolona, z wąsem wiechciastym, czoło jakby trzema częściami, trzema zmarszczkami grubemi przerznięte... Ręce spadały mu niemal do kolan, a buty do nich z drugiej strony dochodziły... Gruba kurtka pasem nabijanym ściągnięta okrywała mu pierś szeroko... Stać był może nie nawykł, bo się niespokojnie z jednej na drugą nogę przechylał i deptał, a że jeszcze mówić nie miał co, więc chrząkał.
— Panie Cześnikowiczu — odezwał się Przeor, podobno wy od granicy jedziecie?
Tubalnym nieco schrypłym głosem, rozśmiał się najprzód, gładząc czuprynę, Cześnikowicz Sieniuta.
— A no! a juścić, rzekł — co — bo to to... mosanie