Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ja z naszemi ludźmi stawię czoło śmiało, ani dbam, więcej zaś ich tam trudno pono teraz znaleźć, bo to się wszystko powlokło pod Wiedeń...
— Co asindziej mówisz! zakrzyknął gorąco Dominikanin. Wy tych krajów nie znacie. Mrówia tyle tam jest, że gdyby kilkadziesiąt tysięcy wyszło, dosyć na naszą klęskę zostanie. Niedawno dwie wsie w perzynę poszły, z dwóch dworów szlachtę poprowadzili w jassyr....
Miecznikowa patrzała na mówiącego nie ulękniona...
— Jestci tam zamek obronny... rzekła... gdyby i napadli...
— E! to byśmy się obroniły! zawołała Jadzia wesoło...
— Myśmy niedarmo żołnierskie córki i żony — dodała Miecznikowa, dałybyśmy sobie rady! A! gdybyś, ks. Przeorze dobrodzieju, naszych ludzi znał i ich męztwo, mógłbyś być tak spokojnym jak ja jestem...
Ks. Zając tak był zdziwiony, iż mu na chwilę mowę odjęło, patrzał na te kobiety nieulęknione, słuchał spokojnych ich odpowiedzi i żegnał się nieznacznie, pojąć tego nie mogąc.
Nareszcie westchnął głęboko.
— Życzę się dobrze namyśleć — dodał, bo niebezpieczeństwo większe może niż się zdaje...
— I wdzięczni jesteśmy, jegomości dobrodziejowi za przestrogę — odezwała się Miecznikowa, bo go połowa ubywa, jak skoro o niem wiemy.
Spojrzała na Janasza, któremu się oczy zaiskrzyły.
— Nieprawda, Janaszu — rzekła, że nam przez to nie ubędzie serca?
— Urośnie go chyba — odparł żwawo Korczak...