Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwarzony. Msza była zamówiona na godzinę dziesiątą. Powrócił do gospody do Miecznikowej, wspomniał o Przeorze, o zaproszeniu, przebąknął coś o tem, że ludzie w okolicy, do której zmierzali nie najlepiej mówią, ale szeroko się nie rozgadując, odłożył sprawę do jutra, na Przeora ją zdawszy.
Nazajutrz się szczęściem wyjaśniło zrana, zostało tylko owe nieprzebrnione błoto wołyńskie, w którem ludzie częstokroć buty gubią, tak dobrze za nogi chwyta... Zaprzężono kolebkę, bo od Rynku do Dominikanów kawał drogi był dobry, a po tarcicach i cegłach przejście niewygodne.
Kościół dziś stojący ruiną, naówczas wspaniale wyglądał. Ledwie weszli doń Miecznikowa z córką Kapelan i Janasz i służba, wnet zasygnowano na wotywę i wystąpił Przeor z asystencyą przed ołtarz Ś. Ducha... Zagrały organy, uradowały się dusze, bo nabożeństwo było piękne i wspaniałe... Zaledwie się skończyło, a ks. Zając przyszedł z pateną do Miecznikowej, kapelan który już wszystkie drogi znał, poprowadził do celi Przeora. Tam go nie zastali jeszcze, bo się modlił po mszy, ale śniadanie gotowem było, a niewiele poczekawszy i ks. Zając z wesołą twarzą się zjawił, witając miłych gości i wyrażając radość, że ich w ubogim klasztorze przyjmować może.
Przyjęcie wszakże wcale ubóstwa nie oznajmywało, i owszem obfite było i pokaźne... Poczęła się rozmowa wesoło...
— Mówił mi wczoraj, mój stary przyjaciel ks. Żudra — rzekł Przeor — że się pani Miecznikowa do Gródka wybrała: uszom wierzyć nie chciałem.
— A to dla czego? ks. Przeorze dobrodzieju...
— Boć to sama turecka granica, i sam zbójecki