Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mną do Miecznikowej — choć to wszystko jasne, choć rozum mówi: wracajcie pókiście cali, myślicie, że ja wierzę w to, iż się ta kobieta zlęknie i wróci?
Ruszył ramionami — Przeor się uśmiechnął.
— Jużciż pani rozumna...
— Daj Boże każdemu...
— Dziecko kocha...
— Rozpada się za niem... ale, mój ojcze, to córka żołnierza i serce rycerskie... Ludzie, dwór, córka, wszyscy, choć dziś na koń i na Tatara... Któż ich wie? im to jeszcze pachnąć gotowo co nas trwogą przejmuje.
— A no, dobrze, podchwycił Przeor — gdyby mieli z sobą choć z pięćset ludzi dobrze zbrojnych — a wieleż was jest?
— Wszystko wszystkiem do dwudziestu się ledwie doliczy...
Przeor głośno śmiać się począł, lampkę swoją wychylił i kładnąc rękę szeroką i pulchną na ramieniu ks. Żudry, rzekł.
— Uspokójcie się — nie damy jej zrobić tego szaleństwa. Pójdę do niej jutro sam, albo lepiej, zaproście ją do nas na mszę świętą — odśpiewam sam wotywę na ich intencyę do Ducha Świętego — potem na śniadańko do mnie... Rozmówiemy się, a już ja będę wiedział jak mówić.
— Miecznik wam będzie wdzięczen — poparł Żudra. — Okrutnie był markotny... bardzo się temu przeciwił.... ale jejmości się zapragnęło, dziecku też... nie było sposobu...
— To tylko dowód, jak wy zdala kraju nie znacie, mówił Przeor... kiedyście tam sobie mogli ten utrapiony kąt wyobrażać bezpiecznym...
Rozmawiali jeszcze długo, kapelan wyszedł jak