Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już ze mnie nie będzie nic — odezwał się — Janasza biorąc za rękę. Kochanie moje, tylko mnie dobrze posłuchaj. Daj słowo, że majątek utrzymasz i nie stracisz.
— Ale cóż tam o tem mówić — co o tem mówić — zawołał Janasz.
— Trzeba, bo i licho wie kto to rozchwyta.... Nie stracisz? — mów?
— Nie straciłbym, ale po co o tem myśleć.
— Mów — nie stracisz?
Słowo wreszcie wymógł na Janaszu i począł pośpiesznie mówić:
— Testament w szufladce. Pieniądze pod gruszką w ogrodzie garnuszek jeden, koło komina w izbie, drugi....
Wyliczanie trwało dosyć długo, przerywane zapytaniem — a nie stracisz?
Nad ranem kożuszek się rozpiął, stary życia dokonał....
Janasz stał osłupiały długo.
Tak dziwnym losu trafem, najmniej się tego spodziewając, Janasz został dziedzicem wioski i panem znacznego kapitału, bo wszystkie garnki były pełne. Oprócz tego na obligach miał Korczak ze trzykroć sto tysięcy złotych bardzo pewnych. Testament był prawomocny, pokrewieństwo czyniło go ze wszech miar ważnym.
Myliłby się jednak ktoby sądził, że to Janasza uczyniło szczęśliwym. Przyjął obojętnie łaskę losu, jakby zniósł cios jego.
Po odprawionym pogrzebie, który z woli nieboszczyka był jak najskromniejszym, Janasz pozostał w oczyszczonej murowance, nie wiedząc spełna co począć z sobą. Do gospodarstwa niewiele miał