Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja matuniu — zawołała Jadzia, niechcecie mnie czynić nieszczęśliwą? — prawda? — pozwólcież mi zostać przy was, jak jestem. Nie chcę i nie pójdę za mąż.
— Ale to być nie może.
— Jeśli mnie kto zmuszać będzie, do klasztoru gotowam....
Matka już nie odzywała się więcej. Ojciec coraz chodził chmurniejszy. — Z sobą o tem mówić unikali. W domu nigdy tak im obojgu obco, dziwnie, przykro nie było. Miecznik uciekał z niego pod różnemi pozorami, matka płakała. Rady nie mogli znaleść oboje.
Sam przed sobą Zboiński mawiał:
— Otóż to tak Pan Bóg za kłamstwo i niewdzięczność karze! Otwarcie postępując, mógłbym był dziewczynie powiedzieć, aby to sobie z głowy wybiła, z żywym borykać się — to jeszcze — a z umarłym....
Mówiliśmy, że Jadzia część swojego wychowania odbyła w klasztorze Brygidek w Lublinie. Przełożona jego, krewna Zboińskich, kochała Jadzię, miała na nią wpływ wielki. Przyszło więc na myśl Miecznikowej u niej szukać rady i ratunku. Chciała, by ona Jadzi wmówiła posłuszeństwo dla rodziców, którzy jej tylko szczęścia pragnęli.
Pod pozorem więc potrzebnych do domu zakupów różnych, szepnąwszy o tem mężowi, który się zgodził chętnie, około Zielonych Świątek, zaczęła się wybierać do Lublina. Jadzia, która jechała także, cieszyła się niewymownie, że zobaczy matkę Anielę. Pan Zboiński — jak zawsze — sam wybrał konie, dopilnował zaprzęgu, przejechać je kazał przy sobie.