Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszedł wielki post, nadeszła Wielkanoc i wiosna. W tym roku spóźniona ona była, ale jak zwykle tem szybsza. W oczach, z dnia na dzień zazieleniał świat, popękały drzewa i powietrze nagle ocieplało. Jadzi przypomniała ona dawne lata, wznowiła żal i tęsknotę za przeszłością. Chodziła do ogrodu płakać. Krzyż, którego wystawienia tak mocno żądała, niepokoił ją. Obliczyła się ze swemi pieniędzmi, a miała więcej niż trzydzieści bitych talarów, to jest dwa razy tyle ile na najpiękniejszy krzyż naówczas było potrzeba. Chciała je powierzyć podstarościemu, ale ten zajęty był niezmiernie i nigdy się z nim spotkać nie mogła. Postanowiła więc użyć Nikity, który tak kochał Janasza — i wyszpiegowała go po obiedzie gdy stał w ganku, aby z tem wybiedz do niego.
— Mój Nikito — zawołała żywo — mam prośbę do ciebie — wielką prośbę, ale ty o tem nikomu nie mów.
Zbliżyła się oglądając.
— Prawda — kochałeś Janasza....
— O! panienko! jak ja jego kocham — odezwał się Nikita.
— Ja dawno ojca prosiłam i proszę: obiecał mi że dla jego pamięci, żeby się ktoś choć za duszę jego pomodlił, każe na cmentarzu krzyż postawić; ale ojciec zajęty, tyle ma rzeczy na głowie — ja pieniądze dam, ty mi to zrób....
Słuchając Nikita zbladł, zmięszał się nadzwyczajnie, zadumał, nie wiedział co mówić.
Wreszcie po długim namyśle, odezwał się:
— Proszę panienki, to w żaden sposób nie może być.
— Dlaczego?