Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tyle tylko, co się gdzieś posłuchało o niem z przypadku.
— Ale nie święci garnki lepią — rzekł stary — ja nie umiałem nic a nic, a no, teraz konstytucyę na pamięć, statut i korrekturę pruską. Byle ochota, kochanie.
— Nie mam jej — rzekł przybyły krótko.
Korczak ustami począł coś żuć znowu długo.
— Wiesz co, ja waszmości powiem, mój gołąbku, bo mi ciebie żal, żeby cię Turcy gdzie zabić mieli, bo ty taki prawdziwy jesteś Korczak. Posiedź tu u mnie sobie, tak dla wypoczynku, czasem dla zabawy co przepiszesz, czasem się przejedziesz. Jeść, no jeść, krupnik się znajdzie, jeśli już koniecznie trzeba; chleb razowy, bo to najzdrowszy, a wodę mam w stadni, jakiej nigdzie na świecie niema. Odpić się nie można. Zobaczysz, ona cię odżywi. Trunki wszystkie dyabła warte.... to boży trunek.
Janasz zamyślony nie odpowiadał nic.
— Izba jedna stoi próżna, ja ci ją pokażę, chodź, to tu przezedrzwi! Ruszył się starowina opasując kożuszkiem.
Weszli do ciemnej sionki: z niej drzwi nie zamknięte prowadziły do izdebki tak brudnej jak pierwsza o jednem oknie. Tarczan w niej stał nagi, stołek jeden i skorupa pusta; zamiast podłogi cegły leżały potłuczone na ziemi. W kącie piec bez drzwiczek, lepiony, wiał chłodem.
Straszne to było i przypomniało mimowolnie Janaszowi tureckie jego więzienie. W niem on nawykł do wszystkich niewygód. Teraz było mu obojętnem, gdzie się podzieje, byle znaleźć przytułek. Króla prosić nie bardzo sobie życzył, odpadła ochota i od rycerki — cały świat stał się obojętnym;