Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pragnął spokoju, ciszy, choćby klasztoru. Żyć, aby żyć, mógł tak dobrze tu jak gdzieindziej.
Cicho więc odpowiedział Korczakowi, że się zgadza pozostać. Staremu oczy zabłysły:
— Ja ci, kochaneczku, nie obiecuję nic, pamiętaj to sobie dobrze, no — dach nad głową, dobre serce; nędzą się dzielę, ja sam biedny — widzisz.
Janasz mu odpowiedział, że nic nie żąda.
Tak tedy stanęła jakaś umowa i swój tłumoczek kazał Janasz przenieść do izby, postanowiwszy sam już ją sobie wyporządzić. Co dalej miał począć, dobrze nie wiedział.
Rozglądał się właśnie po tem nowem schronieniu, gdy Kożuszek powrócił.
— Ale oto, gołąbeczku — odezwał się, o jednej bardzo ważnej rzeczy zapomniałem. Pobożny jestem i Pana Boga chwalę, i ty kochanie do kościoła, żebyś sobie poszedł się pomodlić, a! i owszem, ale — na plebanię, to wara! Kto u mnie mieszka, ten do proboszcza nie gada! To mój wróg, klecha obrzydły! U ołtarza szanuję, ale więcej z nim stosunku żadnego. To sobie waruję: na plebanię żebyś nie chodził.
Janasz zdziwił się niezmiernie.
— Czyżbyś mi pan miał bronić znajomości zrobić? zapytał Janasz — a toćby była niewola gorzej tatarskiej.
Skwarka złożył ręce.
— Kochanie! gołąbku! nie bronię, tylko przestrzegam — klecha, obrzydły jest, powiadam ci, klecha, sknera, skąpiec, dusigrosz. Ja się go boję, ja cię przestrzegam. Chytry, niebezpieczny.
Nie śmiejąc znać puszczać się w dalsze wywody, Korczak natychmiast się wysunął. Objęcie nowego