Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary się zawahał nieco.
— A no tu! tu!
Przysiadła więc przy kominie usiłując ognia naniecić. Był to znać zwyczaj przy gościach. Trzaski dużo dymu wydały, dym z zimnego komina rzucił się na izbę i wkrótce ciemniej w niej było jeszcze niż wprzódy, a dotego i duszno.
— To nic, kochanie, to przejdzie — zdrowo. Chłopi zawsze w dymie się wędzą, dlatego tacy krzepcy. Rozmowa w czasie pobytu stróżki zupełnie się przerwała. Dopiero, gdy ogień błysnął i kobieta trzaskając drzwiami wyszła, Korczak westchnąwszy począł znowu:
— Cóż ty, kochaneczku, myślisz teraz z sobą?
— Nie wiem — rzekł Janasz — dostanę się do Krakowa, do króla, a tam co.... Bóg da.
— E! do króla! do króla! zapewne! mówił stary, juści mu żołnierzy potrzeba, ale to tam głową nałożyć można jak nic, a szkodaby twej młodości, kochanie. Już to ja, prawdę powiedziawszy, gdym się wypaplał w Krakowie przed waszmością, że radbym mieć kogo do pomocy, głowę trochę straciłem. Gdzie mnie o tem myśleć! Z czego tu wziąć? pieniacze, pieniacze mnie jak kość do żywego ogryźli. — Golizna!
Milczeli — Janasz patrzał w komin, okrył się opończą, bo w izbie było zimno, w rodzaju obojętnego osłupienia siedział, a stary mu się przypatrywał.
— Jegomość piszesz? kochanie moje?
Janasz się uśmiechnął.
— I po łacinie nawet, expedite — byłem ci u ks. jezuitów w Lublinie.
— A prawa cokolwiek znasz?