Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale dajże mi pokój, wiesz, że umarłbym, gdyby tak za mąż wyjść miała! Ignominia! chłopak u nas wychowany w domu! Do czegoby to było podobne. Nie mów mi tego, proszę.
— Mówiłeś o tysiącu — dodała Zboińska — daj mu dwa!
— Niech mu wiezie trzy — rzekł spokojnie Miecznik, ale ja ci się klnę, że on i jednego nie weźmie. To wszystko jedno.
Siadła pisać pośpiesznie Zboińska, a że w spokojny czas nieosobliwie wcale z piórem się obchodziła, teraz trudno było wyczytać co nakreśliła. Miecznik chodził jak oszalały, za głowę się rwąc.
— Tego mi jeszcze było potrzeba! — mruczał — po niewoli, po tych wszystkich plagach.
I ręce załamywał i wzdychał. Nierychło go żona nieco ukołysała. Dobyto dwa spore worki zielone z kuferka, dla bezpieczeństwa jejmość kazała przynieść kobierczyk i zawinęła je, związała krajką po wierzchu. Posłano po Nikitę. Hołobę trzeba było zbudzić, aby zawiniątko do sanek nieść mu pomógł. Drzwi się zamknęły, posłaniec milczący od stajni ruszył.
Szczęściem, że mu chłopca dano, który srokacza prowadził, bo Nikita sam nie byłby pewnie trafił do miasteczka, tak przybity jechał i zrozpaczony prawie.
Ust nie otworzył przez całą drogę.
Zabierało się na dzień, gdy czarne dachy miasteczka, których śnieg od dymu okopciał, pokazały się na polu okrytem biało.... W karczmie zamkniętej spało wszystko, trzeba było bić do drzwi długo, nim zaspany belfer przyszedł otworzyć. Nikita wydobył swój ciężar z sanek i poszedł do izdebki