Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ona go już pogrzebła i opłakała. Przyjedzie, uraduje się, serce wróci do dawnego przywiązania, a potem my je znowu rozdzierać będziemy musieli.
Słuchał pan Miecznik smutny i wzdychał, łzy ocierał.
— Jak mi Bóg miły, pierwszy raz w życiu tracę głowę, nie wiem co począć.
— Przecież mu jej dać nie możemy? — zawołała matka.
— Ani śnić o tem! — wybuchnął Miecznik — chłopak mi drogi — ale ani on może tak wysoko sięgnąć, ani ja tak się poniżyć! Gdzie? co za podobieństwo.
Chmurny przeszedł się parę razy, otworzył drzwi i krzyknął w sień:
— Nikita!
Chłopak pobiegł wołać przybyłego. Stanął we drzwiach z twarzą rozjaśnioną.
— Czyś ty się już przed kim z tą nowiną nie wypaplał? — zapytał Miecznik.
— Ja? żywej duszy nie widziałem. Chodziłem do kredensu, czy co zjeść nie znajdę.
— Jak ty mi piśniesz — rzekł pocichu przystępując do niego stary i palcem grożąc mu na nosie — to mi się nie pokazuj na oczy.
Nikita ramionami ruszył, nie mógł nic zrozumieć.
— Idź zaraz do stajni, każ sobie dać do sanek srokacza, weź chłopca dla bezpieczeństwa. Wracaj natychmiast do miasteczka do Janasza, dam ci list.
— Ale — milczeć — bo....
Ani słowa też nie odpowiedział pomięszany Nikita. Wszystko to mu się zdawało tak dziwnem, że niemal na pana i panią się gniewał, ale do stajni po srokacza poszedł.