Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zboiński nie mógł tego jej usposobienia zrozumieć: zmięszał się.
— Moja dobrodziejko — jakoś dziwnie tę wiadomość przyjmujesz — rzekł zcicha. Bóg widzi, pojąć nie mogę. Żeby nieprzyjaciel z grobu zmartwychwstał, byłoby się czemu radować, a cóż dopiero to dziecko wychowane w domu naszym, które za ciebie piersi swe zastawiało, a za mnie życie dało też, tylko go Bóg miłosierny nie wziął.
Zboińska ciągle siedziała zamyślona, spojrzała na męża, jakby badając go i namyśliwszy się poczęła:
— Bogu niech będą dzięki, tak — cieszę się i ja, dla was, dla nas, dla niego, cieszę się, ale mój drogi Krysiu, radość to z piołunem zmięszana.
— Nierozumiem — słowo ci daję.
— Kiedy już Bóg tak zdarzył, to może lepiej, abyśmy się rozmówili bez ogródki.
— Ale na rany Chrystusowe! moja panno, mów — a prędko. W istocie do mojego szczęścia naleliście piołunu, nic nie rozumiem, trwożę się w końcu. Co tam chowasz takiego?
Stanął przed nią Miecznik, ta się wahać zdawała jeszcze — powstała z krzesła.
— Wola Boża — ja matka nie podołam temu, dla ojca tajemnic być nie powinno.
Wszyscyśmy Janasza kochali jak dziecko, ale pono nasza Jadzia pokochała go zanadto. Rozumiesz mnie. On temu nic nie winien. Uciekał prawie od niej. Dziewczę niewinne nie widziało w tem nic złego. Już w Gródku to postrzegłszy, starałam się ich rozdzielić; Janasz chciał tam zostać z dobrej woli, potem wyjechał do jegomości z listami i obłożnie zachorzał w Konstantynowie. Przybyłyśmy tam, gdy go już na śmierć dysponowano, leżał jak