Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cił, do obrazu Chrystusa, padł i ręce rozłożywszy, głośno począł dziękować Bogu.
O Nikicie jakby zapomniał.
— Jejmość! Pójdź zakołacz do Tulskiej, spytaj czy pani się położyła.
Nikity już w izbie nie było, Miecznik chodził poruszony, trąc czuba.... śmiejąc się sam do siebie.
— Bóg łaskaw, Bóg dobry, z sumienia mi kamień spadł.
W tem pani Zboińska, jak stała w białym przyodziewku i czarnej katance, w czepku nocnym zjawiła się we drzwiach. Postrzegłszy męża, który chodząc po izbie nogą podrzucał do góry jak był zwykł, gdy mu się co nadzwyczaj szczęśliwego trafiło — osłupiała.
— A tobie co przyszło do głowy?
Zboiński zbliżył się, objął za szyję i całować począł.
— Otóż ci się na czułość zebrało!
— Kochanie, panno moja, na czułość, na radość, na niewypowiedzianą rozkosz, za którą Bogu dziękuję. Zgadnij co ci powiem.
Miecznikowa stanęła zdumiona.
— Cóż ty ze mną w zagadki grasz? Mieczniku, co ci jest?
Zboiński do góry rękę podniósł.
— Chwała panu na wysokościach.... Janasz żyje!
Pani Zboińska krzyknęła, ale zamiast radości, której się Miecznik spodziewał — stanęła niema, zamyślona dziwnie, a po chwilce uchwyciwszy blizko stojące krzesło, siadła na niem i w milczeniu na ręku się podparła, patrząc w ogień palący się na kominie.