Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na Turkach revanche wziąść potrzeba za to, co się od nich ucierpiało. Jedź-no jedź, a gdy się odpasiesz, miejsce ci znajdę.
Król mu dał rękę do pocałowania — i na tem się posłuchanie skończyło. Wychodzącemu we drzwiach marszałek oddał dwadzieścia dukatów; Janasz wyszedł z zamku już tylko myśląc jakby się do Mierzejewic dostać co najprędzej.
Nim jeszcze na zamku, był w kościele rano; nie pozostawało więc nic, tylko do gospody spieszyć, Zbylutowskich pożegnać i o furze myśleć, gdyż na koniu się tak stłukł osłabły Janasz, że na nim już podróży odbywać nie mógł. Wprost tedy szedł do Zbylutowskich.
Ledwie się we drzwiach pokazał, z drugiej izby wyjrzawszy towarzysz zawołał:
— Otóż i on jest.
A w tem wyjrzała siwa głowa i twarz w marszczkach cała, przygarbionego nieznajomego człowieka. Starowina był jakiś nędzny, pokorny, ubogi, w wyszarzanym i zleżałym kontuszu długim, który niegdyś na lepszą tuszę był robiony, bo na nim wisiał jak na kołku. Oczyma małemi przymrużonemi, namarszczywszy czoło pilno się wpatrywał w nadchodzącego. Zbylutowski się śmiał.
— Poznajcie się ichmoście, bo to jedna krew, obaście Korczaki.
Dopiero się Janasz domyślił, że to był ów sławny Skwarka, który niegdyś przytułku mu odmówił, zarzekając się, że u niego szpitalu niema.
Więc zdala mu się bardzo pokłonił i nie myślał narzucać.
Skwarka zaś obie ręce rozstawiwszy, przyszedł