Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po całym budynku. Miecznik konia ścisnął, Janasz postanowiwszy jechać za nim, dobył szablę, którą miał u pasa, konia płazem ściągnął — zaczęli uciekać szybko.
Noc była przerażająco czarna, ale Zboiński przez czas pobytu swojego miał zręczność dobrze się w okolicy rozpatrzeć, pokierował więc konia w stronę, gdzie droga była najgładszą i najprościej wiodła do celu. Janasz tuż jechał za nim. Z tyłu dochodziły ich krzyki i hasła. Oczywistem było, że Turcy ucieczkę postrzegli i że pogoń puścić się miała za niemi. Lecz mogła obrać inną drogę i nie doścignąć ich, gdyż mieli czas się oddalić. Konie jednak bić było potrzeba, bo od stajni nie bardzo im się iść chciało, czuły jakby nieprzyjaciela na sobie, zżymały się i opierały nieposłuszne.
Biegli tak wśród ciemności, oddalając się coraz dalej od zameczku, gdy Janasz tentent posłyszał za sobą. Zbliżał się widocznie.
— Panie — zawołał — gonią nas.... uchodź, ja ich zatrzymam, jeśli dognają.
Nieposłyszał już odpowiedzi Miecznika, i koń jego poparł żywiej naprzód. W tem pogoń słyszeć się dała tak blizko, iż ujść od niej było już niepodobieństwem. Sapanie koni czuł pozasobą i przekleństwa ścigających Turków. Koń Janasza zaczął zwalniać biegu. Miecznika widać nie było. Wziął się więc do szabli Korczak. Turek siedział mu już na karku, kilka razy świsnęła szabla w ciemnościach napróżno, raz ścięły się z sobą żelazca.
Janasz uczuł w ramieniu ból, z dwóch stron oskakiwali go Turcy; koń padł i on z nim na ziemię. Nie myślał wcale o sobie — patrzał co się mogło stać z Miecznikiem, ale wśród zamięszania jakie po-