Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamknęli się na noc w izbie im przeznaczonej. Słowak przyniósł lampkę, gotowanego mięsa trochę, suchego chleba i wody. Miecznik się wesoło wziął do tej wieczerzy.
— W Mierzejewicach — odezwał się, bywały lepsze wieczerze, krupniczek z półgęską, palce oblizywać! kasza ze słoninką! zrazy! Tu jakieś ochłapy dają, Bóg raczy wiedzieć z czego i z kogo, zamiast węgrzyna wodę, chleb spleśniały, a smakuje to jak specyały. Co to za mistrze, nędza i głód! Ha! ha!
Janasz niespokojny nie jadł nic i milczał.
Miecznik palcami sobie do tej wieczerzy posłużywszy, obmył ręce i zaczął myśleć o ubiorze i o ucieczce. Korczak przekonał się dopiero, iż była postanowioną niezmiennie, i że Miecznika nic już odwieść od tej myśli nie mogło. Czekał tylko godziny właściwej.
— To źle że na nas dwu jedna szabla — rzekł stary — ale na to rady niema.
Janasz nie spieszył z oddaniem swojej, bo jeszcze choć słabą miał nadzieję, że Miecznika powstrzyma. Noc ciemna była bardzo i dosyć wietrzna. Wydawało się to przyjaznem dla ucieczki. Wicher stukał w okna i okiennice, że mało co oprócz tego świstu i szumu słyszeć było można. Z północy Miecznik jakie tylko miał odzienie, włożył na siebie; Janasz mu płaszcz na ramiona swój rzucił, ale tego nie przyjął, pod pozorem, żeby mu zawadzał. Z pokrajanego w pasy kobierca skręcono sznur, którego nie wiele było potrzeba, ażeby ziemi dosięgnąć.
— Dobyć się ztąd — rzekł Miecznik — nie jest żadną sztuką, to dopiero mniejsza połowa roboty, ale koni dostać i uciec, w tem gra!