Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z oczów mógł się domyśleć, że na wszystko się ważyć będzie.
— Co u licha — szepnął — żeby też Pacuk miał być rozumniejszy i szczęśliwszy nademnie? a toćby już wstydzić się trzeba!
Weszli razem do izby.
— Słuchaj Janasz, to bydło śpi jak zabite, koło domu zewnątrz żadnej straży nie ma, żebyśmy też uciekli?
To dopiero im psikusa wyprawimy, Ani Agi ani pieniędzy...
— Na miłość Bożą! — zawołał Janasz, panie mój! Niebezpieczeństwo! mogą nas schwytać, mogą....
— Wszystko mogą, strzelić i zabić — odparł Miecznik — ale dlatego ważyć się trzeba i szczęścia sprobować. Mogłem od lada kiepskiej kuli zginąć na wojnie.
Gdzie zaś, umkniemy! zobaczysz. Przecież ty nie stchórzysz?
— Ale ja o siebie najmniejszej nie mam obawy! — rzekł Janasz.
— A ja o siebie — dodał Miecznik, do Matki Boskiej Częstochowskiej się modliłem, na tę intencyą...
Sam, albo i z Pacukiem nie ważyłbym się, z tobą — śmiało!
Próżne były prośby Janasza i uwagi; Miecznik stał przy swojem.
Węgrowi dano znać z wieczora, aby sobie, jeśli chce powracał, choćby natychmiast. Zresztą, przyznać należy, iż o niego wcale się Miecznik nie troszczył.
— Gdyby Basam teremtete posiedział tu na mojem miejscu jaki ruski miesiąc — toć go licho nie weźmie. Łatwiej go uwolnią niżeli mnie.