Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale kiedy i tak wolnym być można? po cóż się podawać w niebezpieczeństwo? — rzekł Janasz. Węgier się układa — a dwóch Agów....
Miecznik głową potrząsnął.
— Zobaczemy — zakończył. Już mi wreszcie ta niewola dojadła — stęskniłem się za domem: dosyć tego!
Około południa nadszedł Węgier ale z twarzą posępną.
— A co? — zapytał Miecznik.
— Chcą okupu nie zamiany — odezwał się poseł.
— Diabła zjedzą! grosza nie dam! — zawołał Miecznik.
— Pani Miecznikowa mi kazała powiedzieć, wtrącił Janasz, że pieniądze są i gotowa zebrać nie dziesięć ale dwadzieścia tysięcy byleś pan był co rychlej wolny.
— Albo mi to tu tak źle? Żaden doktór takby mnie z otyłości nie wyleczył, jak te bisurmany. Czysty zysk! brzucham się pozbył. A no, za kuracyę im płacić nie myślę. Wracajcie do króla i powiedzcie, że ja tu sobie posiedzę.
Spojrzał z ukosa na Janasza.
— Jeżeli p. Miecznika nie uwolnią — począł Korczak — ja z nim zostanę.
— Po co? żebyś mnie odjadał? oni cię darmo karmić nie będą.
— Jadło ja znajdę, a posłużę przynajmniej.
— Kiedy mnie teraz bez sługi tak dobrze, jakbym go nigdy nie miał. Pieścić się nie myślę. Ty mi nad uszami skwierczyć będziesz. Jedź do Mierzejewic, kłaniaj się im wszystkim i powiedz, że ja, za łaską Bożą, sam też się wkrótce tam wrócić spodziewam. Niechaj Wojda pszenicę młóci.