Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za was zakładnikiem, chodzi o to, aby mnie tylko przyjęto.
Miecznik się rozśmiał.
— Nie wezmą cię, chudy jesteś — rzekł — a u nich chudy, mężczyzna czy kobieta, nic nie warci. Za młody jesteś, aby cię za mnie pomieniali.
— Toż jeśli o niewolnika do pracy idzie, młodszy lepszy.
— Im nie o pracę chodzi, ale o pieniądze, nie! nie! rzekł Miecznik. My tu może, jeśli Węgier nic nie poradzi, co innego poczniemy. Masz pieniądze?
— Sumę całą w królewskich zostawiłem rękach, bo niebezpiecznie było ją brać z sobą — a w kieszeni około stu czerwonych złotych się znajdzie.
To mówiąc sakiewkę dobył Janasz i położył ją na stole.
Miecznik popatrzał na nią i schował.
— Chodźmy na podwórze, bo ja się tu mówić lękam — szepnął.
Zeszli tedy po wschodach i na brukowany dziedziniec, po którym sami się przechadzać zaczęli.
Miecznik pokazał drzwi do loszku.
— Zajrzyjno, z pozwoleniem, nierogacizny bym w nim nie zamknął, a oni nas tam na noc i to jeszcze okutych lub w dybach zapierają. A wiesz? czasem się tak śpi, że nie można lepiej. Człowiek do wszystkiego przywyknąć może. Kazali mi z początku konie czyścić, ale zaraz się spostrzegli, że to nie moja rzecz i dali pokój. Z miotłą jeszcze jako tako.
Mamy tu — szepnął wreszcie — wcale nie złego człowieka dozorcę — słowak jest zbisurmaniony i kupić go można a drapnąć. Bardzo mi się chce im tego figla zrobić.