Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjaciela i towarzysza z rąk tych pogan uwolnić nie mógł — ale chyba Bóg nie łaskaw, musiemy go wprędce dostać.
— N. Panie — odezwał się Janasz — pani Miecznikowa do stóp W. K. Mości się ściele, a prosi jeno o pomoc i pośrednictwo, choćby przyszło okup zapłacić!
— Niech Bóg uchowa — przerwał król — mam ja dosyć pochwytanych ich paszów, dam ile zechcą, byle raz do ładu z nimi przyjść. Lecz z przewrotnym narodem tym wiedzieć trzeba jak się układać, im człek więcej nalega, tem więcej robią trudności, a cenę podnoszą.
Przecież już mi słowo dali i umowę byli podpisali, że Miecznika wydadzą — a no im się zdało targować jeszcze, aby więcej wydrzeć.
— Gdyby łaska W. K. Mości ułatwić mi tylko przystęp do mojego pana, jabym już i sam.
Król Jan się rozśmiał.
— Dobre chęci waszmości — rzekł — jakże się zowiesz?
— Korczak — odparł Janasz.
— Dobre chęci, mości Korczak, ale więcej serca gorącego niż znajomości tego, co się tu dzieje. Tu i wytrawni rady nie dadzą — cóż dopiero człek nowy! Z poganami sprawa.
Westchnął król.
— Przeczekajcie dzień, mam coś na myśli.
— Mam z sobą N. Panie, pięć tysięcy dukatów na okup, lękam się o nie, W. K. Mość pozwolisz abym je złożył do kasy pańskiej.
Ramionami ruszył król i wąsa pokręcił.
— Niepotrzebnieście je wieźli, bo my go, Bóg da