Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dniały wielce wiadomości, przyszło pacholę po Janasza, że się stawić może.
Królewski namiot ogromny był jak największy dwór i bardzo piękny a dogodny. Wszystek z wzorzystej materyi tureckiej podbitej suknem, z sznurami jedwabnemi i kotarami długiemi, a izbami ściany poprzedzielanemi. Można się w nim było zgubić, ktoby drogi nie wiedział, lecz pacholę prowadziło i podniósłszy płotek, wpuściło Janasza do środka. Pierwszy raz mając majestat królewski oglądać, Korczak strwożony nieco, u płotka zaraz stanął, pokłon czyniąc i nierychło oczy śmiejąc podnieść.
Dopiero po chwili, usłyszawszy głos, zwrócił wejrzenie na to miejsce, z którego wychodził. Izba była w namiocie pośrodku kolista, obszerna, karmazynowym suknem ze złotemi galonami cała wybita, kobiercami grubo wysłana. Na stole krągłym zaciągniętym makatą paliły się dwie świece i listy jeszcze leżały, tylko co porzucone. Król na składanym krześle z tasiem jedwabnych siedział w popielicowym kożuszku, na żupan wdzianym, ręce na kolanach, twarz jasna i spokojna. Tuszy już był znacznej, ale mimo to krzepki i silny. Wielką powagą swą uczynił wrażenie na przybyłym, ale nie mógł Korczak wstrzymać się w duchu od myśli, że na szlachcica raczej wyglądał zamożnego, niż na bohatera. Wielka prostota i dobroć blask królewski przyćmiewała. Buty tam szlacheckiej było dosyć, lecz łagodnej a miłościwej. Patrzał na Janasza i westchnął.
Waszność jesteś przysłany od pani Miecznikowej Zboińskiej! Miły panie, choć milczysz jakbyś mi wymówkę przywiózł, żem dotąd mojego dobrego