Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skończył jeść, parę ochłapów rzucił psom, które się o nie poczęły z sobą ujadać, kopnął nogą jednego i odszedłszy parę kroków rzucił się też na siedzenie, ale opodal od kobiety. Na nizkim stoliku leżał szyty złotem worek i długi cybuch stał przy nim.
Nałożył fajkę i kurzyć począł, nogi założywszy po turecku...
— Hej, babo — kawy! zawołał — a żywo...
Słowa te stosowały się do kobiety siedzącej, która ani ruszyła się, ani zdawała uważać na nie. Po chwili dopiero zawołała na Tatianę...
Ta już wedle obyczaju niosła blaszany imbryk i małe findżaneczki, które postawiła na stoliczku przed panem. Dorszak nalał sobie czarnego płynu i chwycił go pożądliwie.
Milczenie panowało przez chwilę — kobieta zdawała się jakby uśpioną, a charty chrapały znużone na podłodze. Dorszak, który patrzał zrazu bezmyślnie przed siebie, powoli oczy na kobietę obrócił i długo się przypatrywał siedzącej.
Brwi mu się coraz bardziej marszczyły.
— Słuchaj ty, Agafio! zawołał — długo my tak z sobą jak pies z kotem żyć będziemy?
— Dopóki pies albo kot nie zdechnie — rzekła powoli.
— Psu się nie chce zdychać — rozśmiał się Dorszak dźwigając szerokie ramiona, psu się jeszcze życie śmieje, a kot też, chwała Bogu, zdrów.
Czasby mieć rozum.
— To prawda — rzekła kobieta.
— Nie mnie ale wam, przerwał wybuchając mężczyzna. — Co ci to źle? zbywa ci na czem?
— Wolałabym nędzę — odparła kobieta. Myślisz