Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapomniałem — odezwał się — czyż trzeba żyć? Niemogę.... wstać niemam siły, ale będę posłuszny, pani każe jechać? ja jadę, za kraj świata. Nikita.... Konia.... Gdzie ja jestem?
Jadzia widząc ten stan — poczęła go łagodnym uspokajać głosem.
— Odpocznij, będziemy nad tobą czuwali, nie pojedziesz sam, z nami — ale trzeba wyzdrowieć — trzeba żyć.
— Trzeba żyć! powtórzył wzdychając chory....
Nie mógł się jednak długo utrzymać i choć ręką opierał się o ścianę, opadł na poduszki. Braciszek aptekarz, który przed chwilą stanął był w progu i przypatrywał się tej scenie, wsunął się teraz powoli, niosąc napój, który naprędce przyprawił.
— Bóg łaskaw, cud — przesilenie — kryzys, trzeba mu dać pić — rzekł — i podał kubek. Jadzia wzięła go z rąk księdza i zbliżyła się do chorego. Pochyliła się nad nim i szepnęła:
— Janasz, trzeba to wypić.
Posłuszny wyciągnął rękę drżącą szukając kubka, ale Jadzia mu sama naczynie przyłożyła do ust spiekłych.
— Pij — rzekła — i niech ci napój ten da życie.
Janasz otworzył oczy, wlepił je w nią z zachwytem niewysłowionym i począł pić i wypił do dna. Naówczas przymknęły mu się oczy. Odstąpiła Jadzia.
— Teraz trzeba mu dać zasnąć — szepnął braciszek, a ja pozostanę przy nim teraz. Bóg łaskaw — mam nadzieję.
Skorzystała z tego Miecznikowa, aby Jadzię pochwycić i odciągnąć od łóżka. Dała się nic nie mówiąc zabrać, tylko z progu spojrzała jeszcze na usy-