Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanął w bramie z założonemi rękami i namyślać się zdawał co począć. Zwrócił się wreszcie do ks. Żudry i wziął go na bok.
— Cóż ty mi tam niesiesz, że się tak zbierasz, jak czajka za morze, spytał kapelan.
— Licho, licho — rzekł Nikita, jużbym nic mówić nie wolał.
— Cóż tam?
— Wszak ci to nasz Janasz bez nadziei życia leży u Dominikanów, i już go słyszę na śmierć dysponowali. Wpuścili mnie do infirmeryi gdzie leży, nie poznał, a ja jego, gdybym nie wiedział, kto wie, czybym też mógł poznać.
Wyprawili go na zgubne imię.... dowlókł się tu ledwie i jak padł tak już nie wstał. Przyszła jakaś zła gorączka, choć ratunek był wszelki, zapóźno pono! Takiego człowieka zgubić! mój Boże!
I zapłakał Nikita.
Wszczęła się tedy sprzeczka czy mówić lub nie p. Miecznikowej, bo się to zdawało nie potrzebnem, nadaremnie ją martwić, gdy już ratunku żadnego nie było. Szeptali tak pocichu, gdy drzwi, pod któremi stali, otworzyły się i z załamanemi rękami wypadła z nich Jadzia zapłakana.
Rzuciła się do Nikity.
— Widziałeś go?
Dworak się zmięszał widząc, że został podsłuchanym, niewiedział jak odpowiedzieć. Jadzia krzyknęła i pobiegła jak nieprzytomna do matki. Właśnie się Miecznikowa wybierała z różańcem i książką do kościoła, gdy ujrzawszy córkę w tym stanie, nie wiedząc co się stać mogło, domyślając się czegoś okropnego, pobiegła ku niej strwożona.
— Co ci jest! Jadziu! na rany Boże!