Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gadaj zdrów, ależ oczy mam! wołał Dulęba. Nie miała p. Miecznikowa kogo innego do posłania? Niechbyś się choć wylizał.
— Nie ma już o czem mówić, na koniu siedzę, ale mój pułkowniku, ozwał się pochylając ku niemu Korczak — na rany Chrystusowe — nie dozwólcie Miecznikowej wyrwać się ztąd bez przyzwoitej osłony i bez konwoju, zaklinam was.
— Po co zaklinać! ruszył ramionami Dulęba — to się samo z siebie rozumie. Nie masz się o co troszczyć. Gdybym ja się zaniedbał — szepnął śmiejąc się pod wąsem, toć jest Kasztelanic. — Zakochany jak kot w pannie Miecznikównie, opętany, z respektem, młokos, choć Kasztelanic. Ten ją będzie przeprowadzał choćby do Chin, mościdobrodzieju i nie da pewnie jej narazić się na żadne niebezpieczeństwo.
Spłonął Janasz jak wiśnia — zdjął czapkę, ścisnął rękę Dulęby i puścił konia kłusem. Stary długo patrzał za nim zadumany, aż w ostatku zawrócił do obozu, w którym na jego przybycie już się nieco było uciszyło.
I tego dnia do czynienia dość zostało na zamku. Krzątali się wszyscy. Nikita tylko chmurny stał patrząc w tę stronę, w którą Janasz odjechał. Ruszał ramionami i wąsami potrząsał.
— Wyrwał się — mruczał — pilno im było go się pozbyć, hę! gdzie jeszcze oblegnie. Żeby choć dwa dni wydychał te tarapaty, ale to u nich tak, choćby i u Miecznikowej, człowiek się za nich bije, a litości nad nim nie mają. I....
Ręką zamachnął, niechcąc kończyć, bo gotów był co niedorzecznego powiedzieć. Czuł to sam, wolał więc dobrowolnie zamknąć usta.