Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miecznikowa do salki wyszła sama i z westchnieniem oświadczyła księdzu Żudrze, że Jadzia z tego przestrachu i wzruszenia zachorowała nieco i że jej kazała pozostać w łóżku. Na twarzy matki smutek i strapienie było widoczne. Ta jedna noc więcej ją znękała, niż wszystkie dni poprzednie; modląc się w kapliczce, płakała.
Gdy się na śniadanie zeszli wszyscy, zdziwił się Dulęba niewidząc Miecznikównej, a Kasztelanic przestraszył się i natychmiast zapytał o nią.
— Trochę mi słaba — odpowiedziała matka, spuszczając oczy — ale to przejdzie. Cóż dziwnego! W tych dniach przebyłyśmy więcej niż słabe siły nasze dźwignąć mogą. Ja sama czuję się nie dobrze. Musiemy już wracać do domu.
To mówiąc zwróciła się do Dulęby.
— Mój pułkowniku — rzekła — ja do twej łaski się uciekam. Myślę, że dla obu stron to będzie dogodnem. Chcę mu Gródek zdać. Będziesz miał przyporzysko dla ludzi, a mnie te rudera zachowasz do lepszego, da Bóg, czasu. Z zamku i z ziemi nie mieliśmy nic, z miasteczka też. Są czynszownicy, mogłoby być gospodarstwo. Jeśli chcecie, zajmijcie się tem. Co Bóg da, tem się podzielimy, bośmy nigdy ztąd grosza nie widzieli. Co nam dacie, to będzie jak znalezione.
Dulęba aż wstał. Na myśl mu przyszło, że i Agafia mu zostawała przy tem gospodarstwie.
— Ale, Miecznikowo dobrodziejko — zawołał, choć perspektywa dla mnie, starego, nader uśmiechająca się, niewiem czy podołam, et haec facienda, et alia non omittenda. Muszę się z sumieniem obrachować. Jeśli ramiona dźwigną, do usług waszych jestem.
— E! ramiona silne! — odparła Miecznikowa — ra-