Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Janaszek dobre chłopię, nie przeczę, ale sierota, biedak i nieokrzesany, a doprawdy aż drżę żeby ci głowy nie zawrócił. Coś ty się natroskała o niego. To źle! doprawdy, to źle.
Zdawało się, że Jadzi te słowa własne serce otwarły i że w nie dopiero teraz zajrzała. Zapłoniła się mocno.
— To braterskie kochanie, ciągnęła dalej Miecznikowa, już jakoś mi nie do smaku. Pókiście byli dziećmi — ale dziś!
Wejrzenie na córkę zmusiło Miecznikową do milczenia. Kochała ją nadto, by jej przykrość uczynić chciała, pomyślała w duchu, że przeciw temu przywiązaniu innych środków użyć należy, pocałowała Jadzię i dokończyła:
— Idź spać — nie mówmy o tem, idź spać.
Wysunęła się Jadzia — a p. Zboińska zadumała. Zamknęła potem drzwi od sypialni i kaplicy i wyrostkowi kazała zawołać Janasza.
Żywego temperamentu, nie umiała nic w sobie długo powstrzymać. Gdy Janasz powoli wszedł — usunęła się z nim w przeciwny kąt izby.
— Wspomniałeś mi — rzekła — że chciałbyś na Gródku zostać?
Janasz się zaczerwienił. — Nie pragnę tego, ale jeśli będzie potrzeba i rozkaz.
— Tak, tak, jest tego potrzeba — poczęła Miecznikowa. Pieniędzy na zwerbowanie ludzi i na opatrzenie zamku dostarczę. Tak go zostawiać na łasce Bożej nie można.
Janasz milczał.
— Młody jesteś, ale dałeś dowody, że masz rozwagę i męztwo potrzebne. Czemubyś nie miał zostać na zamku?