Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdy pani każe.
Miecznikowa stanęła naprzeciw i wlepiła w niego oczy.
— Z tobą mogę mówić otwarcie, bom pewna, że ty temu nie winieneś — dodała. Jadzia się bałamuci. Przywiązała się do was jak siostra, a to już nie wiek do tych dzieciństw. Afekt się w jej sercu zmieni przecież, asindziej miarkujesz sam, że tak wysoko sięgnąć nie możesz i pomyśleć....
Janasz się cofnął przerażony.
— Ale jakżebym ja śmiał!
Miecznikowa za rękę go chwyciła.
— Ja cię znam, tyś poczciwe dobre chłopię, powinieneś mieć rozum za siebie i za nią. Musisz się oddalić. Ot i teraz, Jabłonowski się nią widocznie zajął, tożby to było błogosławieństwo Boże! a ona na was patrzy.... za tobą lata!
— Pani dobrodziejko! — przerwał Janasz — Bóg świadkiem duszy mojej, nie miałem grzesznej myśli.
Uderzył się w piersi.
— Nie — zawołał nagle — nie — na Gródku ja nie mogę zostać. Odpowiedzialność za wielka; ja głowy na to nie mam. Jeśli łaska wasza, odpuścić mnie, a ja choć jutro sobie znajdę — gdzie się podziać.
Mówił to z takiem wzruszeniem, że Miecznikowej macierzyńskie serce zadrżało.
— Ale nie potrzeba znowu, tak.... tak się gorącować. Ja waćpanu mówię co obowiązek matki nakazuje — a nic tak pilnego niema. Pomyślemy.
— Przepraszam p. Miecznikową, zawołał Janasz schylając się do jej kolan — dla mnie pilno — to sprawa sumienia i honoru, ja o uwolnienie proszę.
Zawahała się p. Zboińska, schwyciła za głowę.