Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wysunął, głowa pochyliła w tył, chrapać począł.
W sąsiednim pokoju słychać było ciche kroki, Agafia chodziła po nim noc całą.
Na wieży, gdy się rozeszli wszyscy, i Miecznikowa także odprawiwszy modlitwy, siadła spocząć. Jadzia w kątku przez ciemne okno patrzała na noc czarną. Smutną była. Parę razy wejrzenie matki padło na nią.
— Jadziu! zawołała — czas by ci pójść odpocząć, biedne dziecko — o czemżeś się tak zamyśliła? — chyba o pięknym Kasztelanicu....
Zerwało się dziewczę piorunem.
— A! krzyknęła — ja, o nim!
— Przecież kawaler co się zowie! galant i mężny, dworak i żołnierz, imie piękne, prozapia znakomita, a jabym, przyznaję się, niczego nie życzyła więcej, jak takiego męża dla ciebie.
— Na to, matuniu, dość będzie czasu. Samiście mnie mówili że nie radzibyście młodo wypędzać z domu, po cóż?
Miecznikowa zatamowała dalszą mowę uściskiem, ale szepnęła?
— Jakto? niepodobał ci się?
— Nie — nadto wesoły, i taki natrętny!
— Wiesz dlaczego? bo tyś mu się podobała! o! bardzo! widzę jak cię ściga oczyma. Nie bądź-że dlań tak surową.
Jadzi się na płacz zbierało.... Miecznikowa pochmurniała, założyła ręce na piersiach, poczęła chodzić żywo.
— Dla ciebie, moje dziecko, trudny, widzę, wybór. Już to nie od dziś postrzegam, że u ciebie jak nie Janasz to nikt — to źle, to bardzo źle.
Jadzia oczy podniosła.