nął by przestali. Jakby przebudzoną ze snu wziął Agafię za rękę.
— Gdzież? dokąd? spytała.
— Wrócimy.
— Do rodziców! tak! odwieziesz mnie do matki! tam! — wskazała ręką.
— Gdzie zechcecie.
Odwróciła się raz jeszcze do mogiły, okiem potoczyła do koła.
Dulęba przestraszył się, słysząc ją nagle śmiejącą się dziko, ale po chwilce śmiech ustał.
— Tak — skończyło się — rzekła.
Zwróciła się do mogiły.
— I to już niepotrzebne — odezwała się wyjmując nóż z zapasa, który w świeżą wbiła ziemię.... Spuściła głowę, dając się prowadzić bezwładnie.
Wszyscy powoli szli za nią.
Straszny wyraz jej twarzy, czarne rozpuszczone włosy, zapadłe a błyszczące oczy, dziwnie ściśnięte usta, pomarszczone czoło, obwisłe ręce, suknia oszarpana, obudzały litość w patrzących. W milczeniu odprowadzono ją na zamek i oddano pod straż Horpynce.
Pułk p. Dulęby, a raczej oddział piechoty i trochę konnicy którą dowodził, położył się obozem pod zamkiem, obwarowując stawem z jednej strony, z innych wozami i ostrokołem na prędce zarzuconym. Miecznikowa czuła się w obowiązku wybawicieli swych nakarmić i napoić, a w zamku wszystkiego brakło. Musiano więc prosić Dulęby, aby kilku ludzi wysłał za potrzebnemi zapasami, na które znaczną sumę wyznaczyła p. Zboińska. Oprócz tego