Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeregowi dostali wszyscy podarek pieniężny. Ludziom z miasteczka dopomódz było potrzeba. Krzątano się około wszystkiego, a na wieżyczce w salce pełno było ciągle wchodzących i wychodzących. Gospodarowała sama pani, po części też córka, pomagał Janasz i Nikita.
Kasztelanic zaś skorzystał ze zręczności, aby się zalecać pannie. Matka udawała, że tego nie widzi, ale widocznie była rada. Jadzia zmuszona przyjmować grzeczności, potroszę odpowiadać na nie, czyniła to okazując maleńkie zniecierpliwienie. Była jeszcze tak szczerem i naiwnem dziecięciem, że z uczuciami swemi dla przyzwoitości wcale się taić nie umiała.
Chłód jej nie zdawał się nic a nic zrażać Jabłonowskiego; dotknięty nim był, ale tem mocniej starał się go zwyciężyć. Opowiadał wesołe przygody dworskie, bawił jak umiał i uśmiech czasem wywoływał na usta.
Janasza nie było w salce, gdyż ciągle za czemś chodzić musiał, posyłała go Miecznikowa. Tak upłynął czas do wieczora. Zmierzchało się, a ruch na zamku nie ustawał, ludzie wchodzili i wychodzili, ci, co brali udział w obronie, dopiero teraz dziwy o niej mieli do opowiadania. Janasz właśnie wybiegł był z poselstwem jakiemś na dół, gdy posłyszał kroki za sobą. Jadzia szła za nim i zawołała nań głośno.
— Czekaj — proszę.
Stanął Korczak chcąc ją przepuścić przez wschody, ale się zatrzymała.
— Mam do was wielki żal — zawołała: — Jakieście mogli pomyśleć tu zostać?