Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szła. Nie mogąc mu się oprzeć, posłuchała. Janasz przeżegnał się i ubierać począł. Gorączka zupełnie była ustała właśnie, gdy się zwiększenia jej spodziewać było można. Czuł się silniejszym. Pozbierał broń, zatknął pistolet za pas, przypasał szablę, pościskał bandaże na ranach.... wypił jeszcze pół kubka, przeżegnał się znowu, i stał w progu. Miał drzwi otworzyć, gdy te się uchyliły i krzyk dał się słyszeć. Stała przed nim Jadzia, blada i drżąca. Patrząc nań łzawemi oczyma podała mu rączkę. Sobą chciała wyjście zasłonić.
— Panno Jadwigo — odezwał się spokojnie Korczak — Pan Bóg mi na to siły powrócił, abym ich użył w waszej obronie. Nie ma tu już czego szczędzić, bo zginiemy wszyscy. Niemówił mi nikt, ale wiem, widziałem we śnie — zamek dolny wzięty!
— Ah! tak! tak! Tatarzy cisną się zewsząd, ludzie nasi cudów dokazują, ale godzina, dwie i wszystko się skończy i — umierać potrzeba.
— Wszystko się skończy — zawołał Janasz — ale wcale inaczej niż panna Miecznikówna sądzi. Daj mi pani błogosławieństwo.... ja iść muszę.
Jadzia obejrzała się trwożliwie na wszystkie strony. Z szyi zdjęła prędko medalik z Matką Boską i pocałowawszy go, włożyła nań.... Janasz ukląkł, do ręki jej usta przyłożył i zbiegł.
Olśnił go blask dnia, ogłuszyła wrzawa. Naprzeciwko na dachu spalonego domu stali już kupą Tatarzy i sypali strzałami. Na murze naprzeciw nich Jabłonowski ze swoimi ludźmi odstrzeliwał się. Słychać było głuche bicie we wrota.
Kiedy niekiedy odezwała się śmigownica. Lud z miasteczka znosił kamienie i ciskał je z bocznych murów, które także oblegali Tatarowie. Walka