Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niem, a potem znowu zaczęła rzucać się po izdebce jak szalona. Z okna widać było twarze — wszystko co się w podwórzach działo. Agafia padła na kolana, postrzegłszy, że dolny zamek był zdobyty; twarz ukryła w dłoniach. Potem z zapasu dobyła nóż, który jej nigdy nie opuszczał, poprobowała jego ostrza i zaspokojona nieco zatknęła go znowu.
Janasz po wysiłku na dachu, który zdawał się mu odbierać resztę mocy, usnął był twardym jakimś snem nieczułym, tak, że nawet strzały i wrzawa przebudzić go nie mogły. Agafia spoglądając na zbladła piękną twarz jego, kilka razy zwątpiła była o życiu i przykładała dłoń do jego czoła, przysuwała się ku niemu, aby przekonać się, że oddycha. Spał mocno i spokojnie — i ten odpoczynek zdawał się dziwnie go pokrzepiać, bo zlekka twarz się zarumieniła, aż wreszcie przebudził się, podniósł o swej sile, obejrzał i zebrawszy myśli zapytał Dorszakowej: co się działo?
Agafia nie śmiała mu powiedzieć o tem czego była świadkiem. Poruszyła głową, rozwarła ręce i milczała.
— Dosyć już tego odpoczywania, odezwał się Janasz — słyszę, że się bronią. Tatarowie są, trzeba iść w pomoc.
— Ale waćpan do progu nie dojdziesz — rzekła Agafia.
— O nie! czuję, że mi lepiej, rany się pozasklepiały, krew nie płynie. Nie wyleżę w łóżku. Bądź pani tak miłosierną, daj mi się napić czego, coby mnie trochę pokrzepiło. Ja muszę, muszę iść, bądź co bądź.
To mówiąc postrzegł Korczak stojącą buteleczkę i kubek, sięgnął po nie sam, wychylił i skinął głową prosząc Dorszakowę, aby do sąsiedniej izby wy-