W zamku co żyło zerwało się na nogi na odgłos — orda idzie! orda. Tatarzy! Miecznikowa usłyszała wrzawę, otworzyła okno, doszły ją te wyrazy, ale mężna niewiasta zamiast się zwrócić tam, gdzie panowała trwoga, poszła tam gdzie pokój znaleźć zawsze mogła, do ołtarza. Uklękła w kapliczce z Jadzią na krótką modlitwę. Jedna lampka oświecała ją słabem światełkiem, które drgało na zwieszonej konającego Chrystusa głowie. Pocichu odmówiły obie — Kto się w Opiekę... i pod Twoją Obronę...
Miecznikowa wstała pokrzepiona i wyszła do pierwszej izby, rozmyślając czy tu ma czekać na jakieś wieści, czy wynijść do ludzi. Zdało się jej na teraz właściwszem pozostać, gdyż więcejby tam przeszkodzić niż dopomódz mogła. — Stanęła więc w oknie, z którego część podwórza, murów i zamku widać było. Most palący się jeszcze łuną czerwoną rozświecał okolicę na tle jej czarne mury stały groźne i posępne. Widać było przy blasku pożaru ludzi biegnących zewsząd ku murom i basztom, spinających się na dachy, i Jabłonowskiego, który ze swemi porządek starał się utrzymać.
Największy gwar, jęki płynęły od dolnego zamku gdzie się znaczniejsza część ludności schroniła,