Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żali się do miasteczka, bez okrzyku i w porządku.... Ludzie się już na dolnym zamku budzić zaczęli i niewiedzieć zkąd rozszedł się okrzyk — Tatarzy! ale Janasz zbiegłszy co rychlej, nakazał milczenie. Straże czuwały, a kobiet przestraszać nie chciał.... Jedni budzili drugich, w chwili wszystko na nogi się przerażone porwało.
Konni znikli za dachami miasteczka. Liczba ich najmniejszej nie sprawiała obawy. Zdawało się Janaszowi, że nie było ich więcej nad kilkunastu, przypuszczał, że Dorszak się puścił na zwiady.
Nikita na wszelki przypadek, już był ognia naniecił, aby pale podżegnąć, gdyby się nieprzyjaciel ukazał, gdy za mostem ukazała się gromada jadąca powoli. Tu ją już dobrze rozeznać było można. Przodem jechał we zbroi lekkiej, młody i piękny mężczyzna, okryty burką podszytą szkarłatem, na koniu strojnym w rząd złocisty. Za nim kilkunastu ludzi w porządku postępowało, na dzielnych wierzchowcach, jednako ubranych. Podjechawszy pod most i postrzegłszy straż, stanęli. Janasz naprzeciw wyszedł.
Przodem jadący zsiadł zaraz z konia i postąpił ku niemu.
— Czołem.
— Czołem.
— Dowiedziałem się od pułkownika Dulęby — ozwał się przybywający, że tu może być ludzi potrzeba pani Miecznikowej Zboińskiej. Mnie tu los skazał na nieczynność, a raczej król jegomość, bo mi przy pułkach na pograniczu zostać polecił i swoich a cudzych majętności pilnować. Z obowiązku więc pośpieszam z odsieczą.
Janasz się skłonił.